Na statku płynącym do Europy można było spotkać wielu różnych pasażerów. Wielu z nich miało do opowiedzenia bardzo ciekawe historie o swoim życiu. Chętnie dzielili się nimi w czasie spacerów po pokładach. Zapewne było to także motywowane tym, że poza rozmowami wszyscy podróżujący nie mieli zbyt wiele do roboty. Pozostawało im wyczekiwać dobicia do brzegów starego kontynentu.
Jednak nawet w tym rozmaitym tłumie ludzi, którzy wzbudzali zainteresowanie każdego, była jednym szczególnie wyróżniająca się na ich tle osoba. Był nią latarnik o nazwisku Skawiński. Słyszałam plotki o tym, że był polskim emigrantem, który wracał a Ameryki Południowej, chyba z Panamy. Prawie z nikim nie rozmawiał, często unikał specjalnie towarzystwa innych pasażerów. Zawsze widywano go z wysłużonym egzemplarzem jakiejś polskiej książki w rękach. Raz z trudem udało mi się odcyfrować jej tytuł, który chyba brzmi „Pan Tadeusz”. Jedno było pewne – Skawiński czytał ją tak często, że miała poluzowane kartki i pozaginane, poplamione rogi.
Podróż upływała stosunkowo spokojnie, pogoda była niezła, humory pasażerom dopisywały mimo monotonii dni spędzonych na statku kołysanym oceanem. Pewnego dnia zaczął wiać jednak lekki wiatr, a na niebie pojawiły się szare chmury. Sporo pasażerów wówczas zdecydowała się schronić pod pokładem w pomieszczeniu, które służyło jako stołówka i świetlica dla osób spoza pierwszej klasy. Udałam się tam. Po wejściu zauważyłam, że Skawiński siedzi tam i wyjątkowo nie czyta swojej książki. Postanowiłam, że to będzie doskonała okazja, żeby spróbować zagaić rozmowę. W międzyczasie zaczął padać deszcz, krople uderzały w kadłub i pokład statku, a wiele osób wyrażało zaniepokojenie zmianą pogody.
Przysiadłam się do Skawińskiego i przedstawiłam się. Po dłuższej chwili milczenia odpowiedział tym samym. Zapytałam go o jego książkę. Wyjaśniłam, że często ją widzę w jego rękach i ciekawi mnie o czym jest.
– To poemat – odparł Skawiński. – Opowiada o tym, jaka piękna jest moja ojczyzna, której nie widziałem od lat.
Chyba trafiłam na odpowiedni temat, ponieważ mężczyzna niespodziewanie ożywił się. Zaczął opowiadać o swoich losach, o „Panu Tadeuszu”, o tym, jak przez lekturę tej książki utracił posadę latarnika i postanowił, że spróbuje wrócić do ojczyzny. Przez lata wiele rzeczy mu się nie udawało i nie potrafił na dłużej utrzymać żadnej posady czy działalności jaką prowadził. Postanowił więc, że powrót do ukochanej, ale wciąż zniewolonej Polski, przerwie tę passę i Skawiński ostatecznie odnajdzie upragniony spokój.
W czasie opowieści byłego latarnika deszcz za oknami statku przerodził się w burzę. Wiatr rozhuśtał ocean, a wraz z nim nasz statek. W pomieszczeniu umilkły rozmowy, wszyscy z niepokojem wsłuchiwali się w skrzypienie desek. Statek przechylał się z boku na bok i momentami wydawało się nam, że zaraz położy się na wodzie, a my wszyscy utoniemy wraz z nim. Wszystkich ogarnął strach, niektórzy modlili się, inni szukali czegoś stabilnego, by się tego trzymać, a w oczach każdej osoby widoczny był niepokój. Burza nie odpuszczała przez dłuższy czas. Niektórzy bali się, że uszkodziła silniki statku. Rozpoczęły się rozmowy o opuszczeniu go i do powrocie szalupami do pierwotnego portu. Skawiński obok mnie ściskał swojego „Pana Tadeusza”. W chwili względnego spokoju zapytałam, go, czy nie boi się, że i tym razem nie uda mu się zrealizować jego celu i nie wróci do ojczyzny. Starszy mężczyzna odparł tylko:
– Muszę spróbować, choćbym miał tutaj zginąć! Nie zawrócę do portu, chcę się dostać do Polski.
Próbowałam go przekonać, że może to nie jest dobry pomysł, ale był zbyt zdeterminowany, by kogokolwiek słuchać. Powtarzał tylko cały czas, że jeśli coś ma mu się w życiu udać, to będzie to jego powrót do ojczyzny.
Z czasem burza zaczęła cichnąć, a statkiem nie rzucały już gwałtowne fale. Pasażerowie początkowo niepewnie, a za czasem śmielej, zaczęli wyglądać z pomieszczenia i sprawdzać, co się dzieje. Okazało się ostatecznie, że statek przetrwał sztorm i płynął dalej. Nikt już nie mówił o zawracaniu do portu, nadal zmierzaliśmy w kierunku Europy.
Najbardziej cieszył się z tego Skawiński. Na jego twarzy było widać znaczną ulgę i cały czas trzymał swojego „Pana Tadeusza”, jakby bał się, że go zgubi, mimo iż wokół było spokojnie i wszyscy wracali już do względnej równowagi.
– Wiedziałem, że nie mogę się poddawać – powiedział w pewnym momencie. – Może ta burza była próbą? Może miałem się przekonać, że mam siłę na ten jeszcze jeden wysiłek?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Widzisz – ciągnął dalej stary latarnik, a w jego głosie było radość – to lekcja dla nas wszystkich. Należy zawsze wytrwale dążyć do swojego celu. Tylko wtedy masz szansę go osiągnąć.