Pewnego dnia postanowiłam się przespacerować po lasach otaczających Soplicowo. Były one niezwykle piękne, bujne i kusiły wędrowca tajemniczymi ścieżkami, które wiły się w gąszczu zieleni, śpiewem ptaków, bujnym kwieciem i szmerem strumyczków. Pogoda tego dnia była wyjątkowo piękna – na niebie nie było widać ani jednej chmurki, słońce świeciło niczym świeżo wykąpane, wiał lekki wietrzyk i było przyjemnie ciepło. Idealne okoliczności na spacer.
Ruszyłam zatem jedną ze ścieżek prowadzących od dworu i postanowiłam, że będę trzymać się stosunkowo blisko brzegu lasu. Nie znałam aż tak dobrze terenu, by samodzielnie penetrować dalekie, leśne gałązki. Słyszałam też o niedźwiedziach zamieszkujących tę starą puszczę, a nie miałam ochoty na ich towarzystwo.
Szłam tak przez dłuższy czas, ciesząc się pięknem przyrody. Dzień był naprawdę zachwycający. Przyglądałam się uwijającym się w trawie mrówkom i chrząszczom, słyszałam bzyczenie pszczół i podziwiałam niezwykłe barwy na skrzydłach motyli. W pewnym momencie dostrzegłam też błyskające bielą wspaniałe kwiaty – takiego gatunku nie spotkałam jeszcze nigdzie indziej! Byłam nim naprawdę oczarowana.
Szybko zdecydowałam, że chcę zebrać kwiaty w bukiet i w ten sposób wziąć ze sobą na pamiątkę. Zaczęłam je więc wyszukiwać w trawie, a mój bukiet wciąż wydawał mi się zdecydowanie za mały. Tak chodziłam od kępki do kępki, zrywając kwiaty, całkowicie pochłonięta tym zajęciem.
Nawet nie zauważyłam, kiedy oddaliłam się od znajomej ścieżki. Oprzytomnił mnie dopiero widok jakiegoś wzgórza, obok którego swobodnie płynął sobie strumyk. Nie miałam jednak pojęcia gdzie jestem. Stałam przez chwilę z kwiatami w ręku, zastanawiając się, co właściwie zrobić. Czy powinnam wejść na pagórek i rozejrzeć się po okolicy? A może lepiej spróbować wrócić po własnych śladach? A co, jeśli zaraz pojawi się niedźwiedź i mnie zje?
Ostatecznie zdecydowałam się na powrót ścieżką, którą zdawałam się kojarzyć. Wypatrywałam też ogołoconych z kwiatów kęp, z których wcześniej je zbierałam. Jednak mimo to szybko zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, gdzie się znajduję i zdecydowanie nie udało mi się wrócić na ścieżkę, która doprowadziłaby mnie do domu.
Ta świadomość sprawiła, że głośno się rozpłakałam. Bukiet upadł na ziemię, a ja stałam i szlochałam, bo nie wiedziałam, gdzie jestem. Nie mam pojęcia, jak by się to skończyło, gdyby na ścieżce nie ukazała się młoda dziewczyna w białej sukience.
– Co się stało? – zapytała mnie wyraźnie zaniepokojona moim stanem.
Próbując powstrzymać szloch, wyjaśniłam jej, w jakim położeniu się znajduje. Dziewczyna jednak uśmiechnęła się do mnie wesoło i uspokajająco.
– Poznaję cię – powiedziała. – Zatrzymałaś się z rodziną w karczmie, prawda? Ja jestem Zosia, mieszkam w dworze w Soplicowie – dodała szybko, widząc, że nie mam pojęcia, o co chodzi. – Zaraz zaprowadzę cię do domu, obiecuję!
Zosia pomogła mi pozbierać rozsypane kwiaty i faktycznie pewnym krokiem powiodła mnie w stronę jednej ze ścieżek. Po drodze znów mijałyśmy pagórek ze strumieniem, a ona wyjaśniła mi, że to świątynia dumania jej opiekunki, czyli Telimeny. Zosia była bardzo miła i rozmowna, opowiadała mi o Soplicowie, o mieszkańcach dworu, Telimenie, Tadeuszu Soplicy czy o swoich rodzicach. Potakiwałam jej i ostatecznie, ośmielona jej sympatią, też opowiedziałam nieco o sobie. Zosia wydawała się tym bardzo zainteresowana. Muszę przyznać, że ją polubiłam.
Dotarłyśmy wreszcie na skraj lasu, gdzie moim oczom ukazał się już znajomy krajobraz. Zachwycona zwróciłam się do Zosi:
– Dziękuję ci bardzo za pomoc! Bez ciebie nie udałoby mi się wrócić do domu. Nie poradziłabym sobie sama w tej sytuacji – przyznałam jeszcze.
Zosia uśmiechnęła się z wdziękiem.
– Ależ żaden problem, nie musisz mi dziękować. Każdy by tak postąpił na moim miejscu, a poza tym jesteś bardzo miłą rozmówczynią.
Chwilę jeszcze porozmawiałyśmy, a potem musiałam wracać do karczmy. Podzieliłam się z Zosią uzbieranymi kwiatami, a ona poprosiła, bym któregoś dnia odwiedziła ją w dworze w Soplicowie, byśmy mogły się lepiej poznać.