Pewnego dnia spędzaliśmy razem czas w tajemniczym ogrodzie. Dick i Colin zawzięcie się o coś kłócili, a Mary i ja wycinałyśmy suche listki z krzewów róż. Nie mieliśmy żadnych planów na ten dzień. Słońce przyjemnie grzało i zapowiadało się, że w takim sielskim klimacie spędzimy czas aż do obiadu. Nie miałabym nic przeciwko temu, Mary zapewne też nie, ale chłopcom wyraźnie coś nie dawało spokoju. Dyskutowali coraz bardziej zażarcie, a z kontekstu wywnioskowałam, że chyba chodziło o to, że w pobliskim lesie swoją norę miał lis z młodymi. Dick upierał się przy tym, że to prawda, a Colin powątpiewał w to, argumentując, że w okolicy nigdy za bardzo nie widywano lisów.
– Ale teraz jest lis i to na dodatek z młodymi – powiedział po raz setny Dick, nieco obrażony, że ktoś podważa jego wiedzę na temat zwierząt. – Widziała go moja młodsza siostra i powiedziała mi, gdzie znaleźć tę norę.
– Dopiero teraz mówisz, że wiesz, gdzie to jest?! – złapał się za głowę Colin. Stał się wyraźnie podekscytowany. – Musimy tam pójść!
– Eee, może lepiej nie – zwątpił Dick. – Przestraszymy je tylko niepotrzebnie.
– Coś ty, będziemy cichutko jak myszki. Dziewczyny, idziecie z nami? – zawołał do nas jeszcze, po czym już wstawał i kierował się w stronę furtki.
Poszliśmy więc całą czwórką do pobliskiego lasu. Był on bardzo stary i gęsty i mało w nim było ścieżek wydeptanych ludzką stopą. Na szczęście mieliśmy ze sobą Dicka, który nas bezbłędnie prowadził i doskonale orientował się w terenie. Spędzał tu niemal tyle samo czasu, co na wrzosowiskach, ufaliśmy mu więc bez reszty. Chłopak pewnie manewrował między krzakami i gałęziami, co jakiś czas wskazując nam palcem ptaka lub ciekawą roślinę. Wyprawy z nim zawsze były źródłem wiedzy.
W końcu Dick zatrzymał się i przyłożył palec do ust, pokazując nam, że mamy być cicho. Na palcach podkradliśmy się za nim do wskazanego punktu. Stamtąd mieliśmy świetny widok na niewielką norkę. Colin, zniecierpliwiony jak zwykle, chciał do niej podejść jak najbliżej, ale Dick powstrzymał go bez słowa, dając mu do zrozumienia, że spokój zwierząt jest najważniejszy. W lesie byliśmy tylko gośćmi i musieliśmy się stosować do panujących tu reguł.
Przez jakiś czas trwaliśmy w tym napięciu, aż wreszcie w jamie ukazał nam się rozkoszny, mały pyszczek lisiątka. Wyszło ono wraz ze swoją mamą na chwilkę przed norę. Tam przez moment odpoczywały, a lisica umyła swoje małe. Potem wróciły do nory. Całość trwała góra kwadrans, ale zrobiła na nas wielkie wrażenie. Dick spojrzał na nas z uśmiechem, który przekazywał bezgłośnie hasło: “A nie mówiłem?”.
Potem bez słowa wycofaliśmy się z okolicy lisiej nory i ruszyliśmy w drogę powrotną do posiadłości, gdzie czekał na nas smakowity obiad. Colinowi usta się nie zamykały i cały czas opowiadał o tym, co widzieliśmy. Jego ojciec z uśmiechem wysłuchał jego relacji na ten temat.