W końcu nadeszła upragniona chwila mojej koronacji. Zdobyłam wszystko to, do czego tak długo dążyłam i poświęciłam wszystko, co kiedyś było dla mnie ważne. Zastanawiałam się, czy to już – już mogę odpocząć, odprężyć się i skupić na władaniu zamiast na wypatrywaniu kolejnych wrogów, którzy mogliby mi zaszkodzić? Szybko sama uspokoiłam się w myślach. Byłam królową, nade mną nie widziałam już nikogo, kto mógłby mi odebrać wszystko to, co wyrwałam z rąk ważniejszych i bogatszych ode mnie.
Nie zdążyłam się jednak nawet odezwać, ponieważ wystąpił kanclerz i poinformował mnie, że zgodnie z tradycją, jako nowa władczyni, powinnam rozstrzygnąć kilka spraw i wydać w nich stosowne wyroki. Na początku wystraszyłam się, mając w pamięci wszystkie moje czyny, jednak szybko wytłumaczyłam sobie, że nikt nie wie, że to ja miałam w nich udział, moja pozycja była więc bezpieczna. To na pewno będą jakieś zatargi między wieśniakami o miedzę albo cielaka. Szybko się z nimi uporam.
Zrobiło mi się jednak słabo, gdy jako pierwsi wystąpili ze swoją sprawą lekarze, a zimny pot mnie oblał, gdy powiedzieli, że odkryli, że Fon Kostryn został otruty. Starałam się jednak zachować zimną krew, tym bardziej, że nie mieli oni pojęcia, że to ja za tym stałam… Musiałam zachować pozory i wydałam wyrok śmierci na “nieznanego” mi sprawcę. Obiecałam sobie w duchu, że nie pozwolę na wykrycie go.
Niestety dalej było gorzej i pojawił się Filon, który odnalazł ciało Aliny w lesie i poszukiwał jej mordercy. Wtedy zrobiło mi się słabo i oblałam się potem. Miałam jednak nadzieję, że nikt nie dostrzegł mojej reakcji. Filon żalił się przed dworem, a ja modliłam się w duchu, by wreszcie skończył i zniknął. Nikt nie mógł się dowiedzieć, kto stał za śmiercią Aliny. Pomstowałam w duchu na kanclerza, z którego winy zajmowałam się tą sprawą. Wreszcie przyszedł czas wydania wyroku i zmuszona byłam przyznać, że morderca Aliny zasługuje jedynie na śmierć. Było mi duszno, a korona ciążyła na głowie.
Sądziłam, że najgorsze mam już za sobą, gdy na salę wkroczyła moja niewidoma matka. Sądziłam wtedy, że krew tryśnie mi z policzków, było mi na przemian gorąco i zimno. Matka moja tymczasem oskarżała swoją córkę o wyparcie się jej. Nie chciała jednak podać imienia dziecka – Bogu dziękować! Skierowano ją więc na tortury, jednak i tam nie przyznała się, czyją matką jest. Przez cały ten czas drżałam jak osika, pewna, że zaraz zostanę zdemaskowana. Sytuacja obróciła się przeciwko mnie i gdyby ktoś się dowiedział, że to ja jestem winna tych trzech zbrodni, to nawet moja korona by mnie nie ocaliła.
Matka moja zmarła na torturach, jednak byłam zbyt przerażona swoją sytuacja, by zapłakać nad nią. Tymczasem podły kanclerz zaczął naciskać na mnie, bym i w tej sprawie wydała wreszcie wyrok. Przyparta do muru ogłosiłam wreszcie, że winna osoba także zasługuje w tej sytuacji na śmierć. Nie miałam innego wyjścia, gdybym zlekceważyła takie oskarżenia, szybko zaczęto by mnie podejrzewać.
Przez chwilę miałam nadzieję, że to już koniec, że jestem bezpieczna i nikt mnie nie zdemaskował, cała ta farsa z sądem wreszcie się kończy, a ja zaś jestem nadal wolna. Jakże się myliłam jednak! Gdy już chciałam wstać i uciec z tej sali, nagle usłyszałam grzmot i poczułam uderzenie, a wszystko wokół mnie nagle pociemniało…