Pewnego dnia, w trakcie spaceru ulicami miasta, dostrzegłam niecodzienną sytuację, jaka działa się w jednej z cichych uliczek, odbiegających trochę w bok od głównej drogi. Kotłowało się tam kilka chłopców, było ich kilku, tak że ciężko było zorientować się, co tak naprawdę się tam dzieje, ale nie wyglądało to dobrze. Chyba się o coś kłócili, może bili? Przyglądałam się temu przez chwilę, zastanawiając się, jak tak naprawdę powinnam zareagować – wkroczyć między nich, rozdzielić ich, wzywać pomoc?
W pewnej chwili chłopcy nieco uspokoili się, przez co mogłam zobaczyć, że sytuacja jest ewidentnie nieprzyjemna. Kilku starszych uczniów ewidentnie popychało i wyśmiewało się z młodszego dziecka. Tyle mi wystarczyło, zaczęłam wycofywać się z uliczki, by wezwać kogoś na pomoc, gdy nagle obok mnie przemknęła niewielka sylwetka kolejnego chłopca, który nagle dołączył do grupy wyrostków.
Na początku myślałam, że to kolega tamtych prześladowców i przyłączy się do dręczenie zapłakanego malucha. Jednak myliłam się. Nowy chłopak odepchnął szybko starszego chuligana od dziecka, po czym stanął przed nim, ewidentnie zasłaniając go swoim ciałem, by tamci nie mieli do niego dostępu. Był wyraźnie rozzłoszczony i szybko zaczął krzyczeć:
– Co wy robicie? Co ten mały wam zrobił? Oszaleliście?
– Daj spokój, Felix, bawiliśmy się z nim trochę – odparł najwyższy z wyrostków, przewracając oczami. – Miał fajne książki w plecaku i nie chciał nam pokazać, to go przekonaliśmy do tego.